„Stowarzyszenie umarłych poetów” N.H. Kleinbaum

wydawnictwo: Rebis
język oryginału: angielski
stron: 156
ocena ogólna: 3/6
ocena wciągnięcia: 3/6

Właściwie, to nawet  nie wiem czego się spodziewałam. Wiedziałam, że to „nowela filmowa”, wiedziałam, że nie będzie odbiegać od filmu. Jednak spodziewałam się lekkiego ubarwienia filmowego świata. Szukałam jakieś głębszej budowy zdań, szerszego opisu poezji czy też głębszej analizy postaci, tak ważnych w tym utworze. Zawiodłam się srodze na tej noweli. Film pozostaje nadal jednym z lepszych, jakie widziałam, ale książka pozostaje daleko w tyle.

Historia nie różni się niczym w porównaniu z filmem. Jesteśmy w akademii Weltona, elitarnej szkole średniej. Główne filary szkoły to: tradycja, honor, dyscyplina i doskonałość. Szkoła, a właściwie surowy i twardy dyrektor Nolan, nie toleruję niepodporządkowania się, lenistwa i braku wyników w nauce. Mamy kilku główny bohaterów, którzy będą współtworzyć tajemnicze Stowarzyszenie umarłych poetów. Na przód wysuwa się kilka ciekawy postaci, których analizy oczekiwałam i nie doczekałam się.

Zaczynając od Neil’ego Perry. Chłopak pochodzi z domu, gdzie na wszystko trzeba ciężko zapracować. Jego ojciec, apodyktyczny i nietolerujący sprzeciwu gbur, chce dla niego jak najlepiej. Pragnie dać mu wykształcenie, o jakim on tylko może marzyć. Szkoda tylko, że nie słucha swego syna, który pragnie być aktorem. Ojciec koniecznie wysyła go na medycynę. Nigdy nie wysłuchał syna, który wielokrotnie starał się podziewać ojcu co o nim myśli. Neil to chłopak z wielkimi marzeniami, czuję się naturalnie na scenie i z tym chce wiązać swoją przyszłość. Niestety, na przeszkodzie stoi i ojciec, i matka, która stoi tylko z boku przyglądając się mężu, co ten wyczynia. Chłopak wiele wnosi do filmu, nie tylko pogodę ducha, ale także marzenia, w które głęboko wierzy. Z pomocą Pana Keatinga zaczyna wierzyć w carpe diem, łapie chwilę.

Drugą ciekawą postacią jest Todd Anderson, nieśmiały dzieciak, z głowa pełną planów i oczekiwań. Nadal wierzy w to, co kiedyś czytał o naturalnej miłości. Wierzy, że jego rodzice są zdolni kochać taką miłością, ale nie jego. Pozamiatany pod dywan kryję się ze swoim zdaniem, boi się go i wcale nie chce wygłaszać. W pewnym momencie okazuję się, że ma niezwykły talent do poezji. Z pomocą nauczyciela angielskiego staje na wysokości zdania – otwiera się przed światem. To on w końcowym stadium noweli staje w obronie nauczyciela, wyzwala w młodzieży bunt do wolności słowa, którą tak „mordowano” w akademii.

Patrząc na tą dwójkę, współlokatorzy, chłopcy z wielkimi planami, odkrywający z paczką przyjaciół, że jednak warto łapać chwilę. Capre diem nie oznacza tylko słów po łacinie, lecz także jakiś kierunek, ważny kierunek, w życiu.

Trzecią przetoczona przeze mnie postać to sam nauczyciel – Pan Keating. Niekonwencjonalny nauczyciel historii literatury angielskiej, uczący chłopców lekkiego, swobodnego i własnego myślenia. Akademia Weltona gościła także i jego, jednak wychodząc z założenia, że w każdej szkole potrzebny jest „taki” nauczyciel wraca do niej, aby nauczać młode umysły. Umysły te są już spaczone, nie tylko nadmiarem niepotrzebnej wiedzy, lecz także dyscypliną, która trzymała w ryzach wolność umysłu. Keating wyzwala tą klatkę umysłową skłaniając chłopaków do podejmowania własnych, zgodnych z sercem, decyzji. A przede wszystkim uczy ich piękna poezji.”Pod nadzorem” wykładowcy chłopcy rozwijają się i mogę swobodnie myśleć. Nie ulegają presji otoczenia i wreszcie stawiają opór surowemu dyrektorowi. Każdy, choć raz w życiu, powinien spotkać taką osobę.

Film pokazywał większą głębie niż ta książka, nie da się ukryć. Dlatego, jeśli ktoś oglądał film, nie warto czytać tej noweli filmowej. Jednak, jeśli zabierzecie się za nią, nie oczekujcie zbyt wiele.

24 myśli nt. „„Stowarzyszenie umarłych poetów” N.H. Kleinbaum

  1. Ja książki nie przeczytałam, ale tak się zastanawiam, czy ma znaczenie kolejność odbioru? A co byłoby, gdybyście najpierw przeczytały książkę, a potem obejrzały film? Tak tylko pytam…:) Czysto teoretycznie:) Taka myśl rzucona pod rozważenie;)

  2. Hiliko – film gorąco polecam. Budzi skrajne emocje: albo się podoba, albo nie. Jestem ciekawa Twojej opinii.
    Kalio – w tym przypadku chyba żadne. Mój odbiór pozostał ten sam. (Bo to książka na podstawie filmu jest.) Jednak generalnie jak idę na ekranizację to tylko i wyłącznie z przeczytaną książką. Rzadko zdarza się, abym poszła bez przeczytanej. Ma to dla mnie ogromne znaczenie, gdyż po książce wiem, co w filmie jest zmienione i jestem w stanie nie które rzeczy przyjąć. Lubię oglądać punkt widzenia innej osoby, kiedy wiem, jak sama bym sobie to wyobrażała.

    Dobry przykładem ekranizacji, która mnie rozczarowała to „Bez mojej zgody”. W filmie cały sens był zmieniony. Na końcu umiera Kate, a nie tak jak w książce Annie. Zmienia to bardzo wiele i tego nie lubię. Dlatego dla mnie ogromne znaczenie ma kolejność. :)

  3. Vampire – a ja myślę, że jednak kolejność ma znaczenie, ale w przypadku Stowarzyszenia.. żadna z nas już nie jest w stanie tego sprawdzić, bo obie najpierw obejrzałyśmy film. Musiałybyśmy porozmawiać z kimś, kto najpierw przeczytał książkę, a potem obejrzał film. Musiałybyśmy poszukać kogoś takiego.

    Czy jest ktoś taki na sali? Halo?!

    Ja też wolę książki. Jestem w tym aż taką radykalistką, że nawet nie lubię oglądać ekranizacji książek, ale cóż, czasami muszę…

    • ja jeszcze nie obejrzałam filmu, ale przeczytałam książkę i bardzo mi się podobała. Zobaczę jak to będzie po filmie :)

  4. No to ja się zgłaszam jako pierwsza ;) bo najpierw przeczytałam książkę i byłam nią zachwycona! Po prostu zachwycona. Do tej pory jest dla mnie jedna z ważniejszych… A film obejrzany kilka lat później także mi się ogromnie podobał, więc może jednak kolejność ma znaczenie? A może po prostu wszystko zależy od człowieka.

  5. Ja! Ja najpierw czytałam, a później oglądałam.

    SPOILER!

    Nie miałam porównania do filmu, ale i tak podczas lektury odniosłam wrażenie, że książka jest niemalże „przepisaniem” scenariusza. Tak mało było w niej opisów, czy uczuć bohaterów. Autorka w ogóle nie wgłębiła się w tę historię. Na przykład, gdy Neil popełnił samobójstwo, wydawało mi się, że autorka nie potrafiła pokazać jego uczuć i motywów. To może było smutne, ale tak nagłe, że nierealistyczne i trochę nieprawdziwe. Wydawałoby się, że to w książce można lepiej przedstawić uczucia, tymczasem oglądając film, rozumiałam Neila o wiele lepiej.

    Film jest o wiele lepszy. Książka to już strata czasu, autorka nie wniosła nic ciekawego. Jeśli zdecydowała się na pisanie książki na podstawie scenariusza, powinna pogłębić historię.

  6. Edith – nie może, ale na pewno. Jednemu się spodoba, innemu nie. A co takiego spodobało Ci się w książce? Pytam z ciekawości. :)
    Ultramaryna – świetnie się rozumiemy. :) Mam ta samo. Film miał więcej głębi i więcej do przekazania niż książka, a chyba tak nie powinno być?
    Futbolowa – musisz go obejrzeć, koniecznie. :)

  7. Właśnie czytam tę książkę. Co prawda jestem dopiero na początku, ale jakoś niespecjalnie jestem zachwycona, a przyznam, że spodziewałam się czegoś naprawdę świetnego. Jednak wiadomo, to dopiero początek, nie wypada oceniać od razu całej książki. Film oglądałam pierwszy i zrobił na mnie wielkie wrażenie, fajnie by było, gdyby książka równie mocno mnie zachwyciła. Nie mam nic przeciwko temu, bym nawet bardziej zainteresowała się książką.

  8. Musze Ci teraz przyznać, że sama nie wiem, książkę czytałam kilka lat temu. I może to był wpływ wieku, okresu w jakim ją przeczytałam, a może po prostu coś w niej co wtedy mną bardzo zawładnęło i do tej pory pozostaję pod jej urokiem.

  9. Próbowałam ją przeczytać w gimnazjum. Bibliotekarka polecała. Ale śmiertelnie mnie znudziła i daleko nie zabrnęłam… Filmu też nie widziałam. A właściwie widziałam fragment.

  10. Ja czytałam książkę wieki temu, potem oglądałam film, potem czytałam książkę, potem czytałam film… ;) Uwielbiam i to, i to, ale ja może się nie będę wypowiadać, bo nieobiektywna jestem. Ryczę zawsze ;)

    Captain, my captain!

  11. Ja też mam takie same odczucia, jak Ty. Zdziwiło mnie, że to książka napisana została na podstawie filmu, pewnie dlatego słabsza. Ja też, w I LO, po fascynacji (niemałej z resztą) filmem rzuciłam się w szkolnej bibliotece na tę pozycję, łaknąc szerszych opisów, większej głębi, filozofii życiowej… Tymczasem dostałam zwykłą opowieść.

    Film za to jest cudowny, wspaniały, genialny… (i reszta mocnych przymiotników ;) ) i każdemu bym polecała go obejrzeć. Gra Robina Williamsa – bezkonkurencyjna.

  12. Z tym ryczeniem, to mi się przypomniało, jak jeszcze pracowałam w gimnazjum i zawsze oglądałam ten film z trzecimi klasami. Najwięksi klasowi pajace milkli i udawali, że są mocno zajęci komórkami, a tak naprawdę oglądali ukradkiem film. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś nie obejrzał tego filmu ze zrozumieniem. A kiedyś, gdy przez jakiś zbieg okoliczności nie dałam rady wyświetlić go do końca w czasie lekcji, to po pożyczkę płyty do domu ustawiła się regularna kolejka. To chyba jeden z niewielu filmów, który trafia do młodzieży.

  13. A to ciekawe, że książka pozostaje daleko w tyle za filmem. Rzadko się chyba zdarza taka sytuacja. Pamiętam, że mnie zawiódł literacki pierwowzór „Krany traw”, a film był świetny :) Pozdrawiam!

  14. Alina – to szkoda, powinnaś kiedyś zobaczyć, oczywiście nie namawiam Cię, ale sugeruję. ;)
    Enga – ja przeważnie też ryczę, chociaż łzy staram się chować. Jedyną książką nad jaką płakałam to „Moje drzewko pomarańczowe”. No i jeszcze „Mój przyjaciel Marley”.
    Nyx – ja właśnie tak zauważyłam, że on świetnie do takich ról się nadaję. Oglądałam z nim również film „Patch Adams”. Genialny, a tak ryczałam.
    Kalio – czyli istnieją jeszcze filmy, które mogę zainteresować szerszy odbiór młodzieży.
    Beatrix – jak na razie idzie dobrze, akurat do taty zabrałam „Władcę pierścieni”, „Pachnidło” zostało w domu, więc jeszcze nie skończyłam czytać. :)
    Lilithin – bo to nowela filmowa jest. Dlatego. :)
    Dominika Anna – jesteś jedną z wielu. :)

Dodaj odpowiedź do Edith Anuluj pisanie odpowiedzi