„Inés, pani mej duszy”, Allende Isabel

wydawnictwo: Muza
język oryginału: hiszpański
stron: 400
ocena ogólna: 6/6
ocena wciągnięcia: 5/6

Gdyby przyszło mi żyć w czasach Ines niewątpliwie byłyby to najokrutniejsze i najmniej przeze mnie pożądane czasy. Czasy, gdy hiszpańska żądza władzy sięga zenitu, a inkwizycję(w imię boga) są na porządku dziennym, gdzie krwawymi jatkami podbijają państwa Indian, zmuszając ich do morderczej pracy i uznając za swoich podwładnych (niewolników). W imię wspaniałej Hiszpanii dzielni mężowie podbijają najdalsze zakątki państw ludzi nieobytych, bezsprzecznie nieokrzesanych, których trzeba jak najszybciej nawrócić. Bo jak to tak modlić się do słońca? Brzmi ironicznie? Powinno. Sposób, jakim ci dzielni mężczyźni podbijali te państwa jest nie o tyle okrutny, co wręcz barbarzyński. I wychodząc z założenia, że im się należy i to pod ich prawem i wiarą Indianie będę żyć idą do przodu kierując się żądzą bogactwa i władzy. Zostawiając pod drodze krwawe rzezie nie przejmując się wcale a wcale uczuciami czy prawami Indian.

Świat XVI-wiecznej Hiszpanii i Chile, które zostały podbite przez hiszpański naród, to czasy odkrywców, konkwistadorów i podbijania świata w celu założenia prawych miast i nawrócenia tubylców. To czasy, które poniekąd wpływają jako dobre i złe na karty historii tego państwa. Jako niepokonani, idący do przodu dzielni mężowie, starający się zaludnić metysami te odległe krainy dają przykład odwagi i oddania królowi chcąc w imię narodu zaludnić dzicz. Pomijając okrucieństwo, z jakim dokonali tych zaludnień, Hiszpanie żyją w przeświadczeniu, iż zrobili dobrze, w imię Najświętszej Panienki, która tyle razy ratowała im tyłki przez Mapuczami nadali tym miejscom „współczesności”, a tubylcy powinni być im za to wdzięczni. Te czasy to żadne wakacje ani przyjemne chwile i chociaż zapewne tym wysoko postawionym żyło się iście królewsko nie powiem, aby był to miły i przyjemny okres w dziejach ludzkich. Rzekłabym, że zupełnie zbyteczny, gdyż ludzie na podbitych ziemiach przez tyle set lat radzili sobie sami, ale jak zwykle Europejczycy musieli wściubić swój władzy nos tam, gdzie nie powinni. Nikt nie pytał Indian czy tego chcą i kogo się nie spyta – to było barbarzyński, chamskie, nietolerancyjne i władcze. Patrząc z mojej perspektywy uważam, że nie potrzebne im były te wynalazki, zwierzęta czy ludzie. Prawdziwi dzicy, których zresztą dzisiaj już nie ma dzięki chrześcijanom, potrafili nie tylko zadbać o siebie sami, ale żyli również w zgodzie z przyrodą. Czytając o Mapuczach możemy dowiedzieć się, że czcili wszystko, co ich otaczało. Drzewa, kwiaty, rzeki to wszystko byli bracia i siostry. Kiedy trzeba było ściąć drzewo lud je przepraszał i dziękował za dary, gdy trzeba było zabić zwierzę odprawiali modły, aby dopomóc mu w wędrówce na drugą stronę. Żyjąc wspólnie z naturą nie wadzili nikomu, to były ich tereny. Dlatego taki wielkie moje zdenerwowanie i poirytowanie wywoływali konkwistadorzy, którzy swoją rządzą (czy mieli dobre intencje czy nie) pchali się do Nowego Świata.

Sposób w jaki Allende przedstawiła owe dzieje był obiektywny, wręcz nie było miejsca, kiedy autorka wypowiadała swe zdanie, zostawiła to nam, czytelnikom. Pod postacią Inés Suárez daje nam sposobność do poznania tych czasów, które kojarzą się z wielkimi podbojami, a nie z okrucieństwem niosącym się z tym. I można by powiedzieć, że wcześniej więcej ludzi mordowało się w walkach, ale to były walki innego pokroju. Nie służy do zaludniania Nowego Świata, ale do przejęcia władzy. To dwa rozbieżne problemy i tematy. Pozostawiając nam zdolność do oceny, a samej opowiadając niesamowitą historię zwykłej szwaczki, która podbiła Chile. I tu mogę zrozumieć tamten okres – chęć przygody, prostota z jaką można wyruszyć w podróż. Idąc razem z Inés przez jej życie, co raz to bardziej pochłaniamy książkę, której z resztą nie chcemy skończyć, bo należy ona do tych, które wciąga się jednym tchnieniem, ale nie chce kończyć. Co raz to bardziej zatracamy się w starodawnej wymowie, obyczajach, sposobach leczenia, metodykach i życiu zwykłych i niezwykłych ludzi. Poznajemy wielkie umysły wojenne oraz metody wojenne, o których zresztą mogłaby powstać osobna książka tyle ich było. Podziwiając umysły a zarazem karcąc je za grzechy nie tylko wojenne, ale inne uczynki, brniemy do przodu będąc to poniekąd oczarowani, a poniekąd zniesmaczeni. Te dwa uczucia będą nam towarzyszyć przez całą książkę, która jako dobra powieść wzbudza wiele emocji i pozytywnych, i negatywnych.

Dzieło pani Allende jest niewątpliwie koniecznością, na które zdobyć powinien się każdy, kto kocha historię i jej odkrywanie. Mimo, że niektóre wątki w książce mogą być fantazją autorki to i tak uważam, iż wykonała ona kawał dobrej roboty poświęcając tyle na przygotowania do pisania, zbierając materiały, a na końcu racząc nas piękną opowieścią hiszpańskiej szwaczki, która doszła do wielkich rzeczy. Dając trochę ubarwiona karty historyczne poznajemy niesztampową osobę zwaną Inés Suárez.

Głoszą, że ziemia, na którą dopiero co przybyli, należy do jakiegoś władcy, który mieszka po drugiej stronie morza, i usiłują ich zmusić do oddawania czci dwóm skrzyżowanym belkom.

19 myśli nt. „„Inés, pani mej duszy”, Allende Isabel

  1. No to mnie przekonałaś, znowu! Ciekawe książki ostatnio czytujesz:)
    Allende lubię bardzo, bo ona ma swój styl narracji, który wciąga bezsprzecznie i to się snuje i czyta, prawda?

  2. Kalio – a dziękuję. Staram się by moja „podróż czytelnicza” była różnorodna. ;-)
    Tak, zgadzam się. Jest specyficzna w odbiorze, ale to w niej polubiłam. A szczególne umiłowanie dla niej mam za język, nie jest wcale tak hop siup napisać w starodawnej wymowie dobrą powieść.

  3. Hej, dość dawno mnie u Ciebie nie było, ale już nadrobiłam Twoje recenzje. Nie było mnie, ponieważ miałam awarię laptopa i szlag mi trafił zakładki. Tyle wyjaśnienia. :)

    Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że w tym komentarzu odniosę się do kilku poprzednich notek. Ot, takie moje majaczenia. ;)

    Jeśli chodzi o „Ecplipse”, w sesji zrobiłam sobie powtórkę sagii, więc na film pójdę obcykana w wiedzę. ;) Cieszę się, że komplementujesz film, bo poprzednie, faktycznie, były masakryczne (podobały mi się tylko trailery i muzyka).

    Trudi Canavan – właśnie zaczęła swoją przygodę z książkami tej pani. Obecnie czytam prequela, tzn. „Uczennicę maga”, która za szczególnie mnie nie powala. Mam nadzieję, że będzie lepiej dalej, bo zaopatrzyłam się we wszystkie części. :)

    Odnośnie Szwaji – uwielbiam ją za Dziewice. Po prostu uwielbiam. I za inne książki też. „Zupa…” jest jedyną jej książką, której jeszcze nie przeczytałam.

    „Oskar i pani Róża” – czytałam tak dawno, ale książka mnie bardzo poruszyła. Polecam w tym klimacie „Dziewczynę z pomarańczami” Gaardera.

    „Pamiętniki Wampirów” zaczęłam i rzuciłam w kąt. Tragedia.

    I na koniec polecam serię (niedługo ma wyjść ostatnia, tzn 4 jej część) „Pana Lodowego Ogrodu”. Jedna z lepszych, jakie czytałam. :)

  4. Pesy„Eclipse”, jak już pisałam kilkakrotnie, warto samemu zobaczyć.
    Jeśli chodzi o Canavan to nie polecam zaczynania od „Uczennicy maga”. Nie jest ona zupełnie związana z historią. Ma tylko ten sam schemat, ale dzieję się dużo wcześniej. Polecam zapoznać się z nią po przeczytaniu trylogii.
    Szwai przeczytałam tylko „Zupę …”, więc nie mam jak się wypowiadać. ;)
    Dziewczynę z pomarańczami mam już od dawna zapisaną do kupienia, ale jakoś nadal nie trafiła mi się w antykwariacie. „Pamiętniki …” popieram, tragedia. Chociaż mam wrażenie, że „Zmierzch” był kształtowany właśnie na pamiętnikach. Bo pamiętniki są z 1991 a zmierzch z 2008, a jest między nimi bardzo dużo zbieżności.
    Chętnie sięgnę, bo o niej nie słyszałam. :)

    PS. Tak jest – https://wykredowana.wordpress.com/feed/

  5. Myślę, że przeczytam, bo mam za sobą „Dom duchów” Allende i bardzo mi się podobało. Na razie kupiłam „Portret w sepii”, ale na „Ines…” też pewnie przyjdzie pora.

  6. Dzięki, szczególnie za rss. :-)

    Powiedz mi, bo się nie orientuję, bo książki nabywam w Empiku lub czytam e-booki, w antykwariacie jest dużo taniej?

    Czytałam też książki o wampirach Amelii Atwater-Rhodes i czytając Twilight też zastanawiałam się, czy Meyer się na nich nie wzorowała w małej części. Coś ta Meyer mało oryginalna. :-)
    W wampirzej tematyce najbardziej kocham „Historyka” Kostova’y. Idealne połączenie fantasy z kryminałem, a nawet odrobiną romansu. Cudo.

  7. oooo, pesy, dzięki za nową książkę wampirzą do listy ;)

    Co do Allende – to zdecydowanie nie moje klimaty. Lubię się o odkryciach i lądach uczyć na historii, ale nie zagłębiam się w te czasy, bo tam było pełno okrucieństwa, niewolnictwa i prostactwa…

  8. Ultramaryna – to jesteś do przodu, gdyż mnie na razie przypadła tylko „Ines…”, ale z wielką chęcią sięgnę po kolejne jej powieść, bo Allende nie tylko zachwyciła mnie, co nawet oczarowała. :)

    Pesy – tak, jest zdecydowanie taniej. Zależy, na jaki antykwariat trafisz. W jednym będziesz miała drogo, ale kiepskie wydania. Ja np. znalazłam tani, a książki są w prawie idealnym stanie. Płacę mniej więcej połowę taniej. Zaś w tym drugim przeważnie o 10-15zł mniej. Uważam, że to się opłaca, bo zaoszczędzone w ten sposób pieniądze można kupić sobie jeszcze jedną książkę.

    A zobaczę czy i mnie spodoba się „Historyk” :)

    Nyx – zgadzam się, chociaż zawsze uważam, że powinno poznać się sprawę trochę lepiej, aby móc ją oceniać. ;-)

  9. Nyx, „Historyk” to książka na wysokim poziomie. Klimatyczne opisy miejsc, przedstawienie pasji nauki, historia mieszająca się z teraźniejszością, romans z horrorem plus zagadka do rozwiązania. Tam jest jeden wampir, ten najbardziej sławny – Dracula. :)
    Te wszystkie meyerowskie wampiry, czy nawet Rice to po prostu fantasy. Kostova to klasa.
    Polecam bardzo, bardzo, bo to jedna z moich ulubionych książek. Jak, ostatnio, „Pan Lodowego Ogrodu”. :)

    Vampire slayer, tak więc wybiorę się na poszukiwania antykwariatu w Lublinie. :)

  10. Aleksandra– cieszę się, że mogłam zainteresować. Chociaż uprzedzam, że mogę odbiegać ze swoimi zachwytami do Twoich. ;-)

    Pesy – to żeś mnie teraz zainteresowała tym „Historykiem”. Mam już taką awersję do wampirów pokroju Edward, że nie sięgam już po książki tego typu, ale po tą z przyjemnością sięgnę, skoro tak chwalisz ;)
    Życzę powodzenia! :)

  11. „Ines” to było moje pierwsze zetknięcie z Allende i bardzo trafione. Zakochałam sie w jej sposopbie pisania. Od tej pory jestem jej wielką fanką.
    ” Historyk” jest super, to moja ulubiona książka o wampirach (wampirze:)), to tak odnośnie innych komentarzy. Pozdrawam

  12. Pesy, jak znajdziesz jakiś ciekawy to daj znać. Mieszkam pod Lublinem, a u mnie jedna „tania książka” i raczej mało zachwycająca.

    O Allende usłyszałam jeszcze w podstawówce. Widziałam film z Meryl Streep na podstawie „Domu duchów”. Film niesamowity, pełen emocji – jeden z tych niezapomnianych i do końca wspominanych. Jak zobaczę tę książkę w bibliotece to chyba tam będę piszczeć. ;)

  13. Tusienka – widzę, że Allende ma sporo rzesze fanów :) To tylko zachęca mnie do jak najszybszego poznania jej książek.

    Agna – czy ten film to był „Dom dusz”?

  14. Agna – zaczęłam wczoraj oglądać, ale internet stwierdził, że nie ma tak dobrze i wsiąkł. :D
    Znaczy się nie dane było mi obejrzeć powyżej 15 minut, jednak zapowiadało się naprawdę dobrze. I z przyjemnością go obejrzę, o ile internet znowu się nie wypnie.

  15. Pingback: Pamiętnik bibliofia: dzień 21 czerwca « Wykredowana

Dodaj komentarz