Letters To Juliet/Listy do Julii (2010), reż. Gary Winick

Każda dorastająca dziewczyna marzy, aby kiedyś zostać Julią. Spotkać wielką miłość, dla której czas nie będzie miał znaczenia. Nie koniecznie chcemy zginąć jak Julia, jednak młodym dziewką marzy się najpiękniejsza historia miłosna. A kiedy już zostaną wypragnioną, wymarzoną Julią tchórzą i chowają swe pragnienia w cień. Cień niezbyt bezpieczny, niepewny i niestety, ale zakazujący dawnej, młodzieńczej miłości.

Tragiczna postać Julii przyciąga rzesze młodych dziewcząt, zakochanych, zranionych, w rozsypce. Postać Julii daję im cień szansy na rozwiązanie problemu, a także zrzesza kobiety. Kobiety zakochane do szaleństwa. Dla tych kobiet nie ma nic piękniejszego niż miłość. Miłość pełna uniesień, romantyzmu, uczucia. Po prostu miłość. Czysta, wzajemna miłość.

Można powiedzieć o tym filmie, że to historia miłosna. Przecież tak piękne miasto jak Werona od razu kojarzy się z tym uczuciem. Historia miłosna bez grama ckliwości, słodkości i wymyślnych, badziewnych epizodów mających rozruszać historię. Zwykła, prosta jak życie historia. O ile można powiedzieć, że życie jest proste. A no właśnie, nie można. W nieskomplikowanym toku kłębią się emocje, myśli, uczucia, potrzeby. Po postacią prostoty dzieją się najpiękniejsze rzeczy w naszym życiu. Najpiękniejsze momenty to te, zupełnie niespodziewane.

„Listy do Julii” to film, który naprawdę warto zobaczyć. Prosty a zarazem skompilowany w przekazie. Nie dla tych, którzy kpią z takich obrazów filmowych. Ważne jest, aby wynieść odpowiednią naukę: miłość nigdy nie przemija. Miłość, prawdziwa miłość, nie zna czasu, nie zna dat ani przeszłości. Prawdziwa miłość nigdy nie umiera. Ważne jest, aby zrozumieć nie tylko to przesłanie, ale też drugie: miłość można szukać, ale w końcu przeznaczenie znajdzie cię samo. Bardzo przyjemny w odbiorze, interesujący w swój specyficzny sposób, wyjątkowy pod pewnymi spojrzeniami, a przede wszystkim ciekawy, dowcipny i z przekąsem. Pokazuje, że nie zawsze dzieję się to, co chcemy. Że nie warto czekać 50lat, by odnaleźć swoją miłość. Czasami trzeba wziąć ster we własne ręce.

Jestem bardzo zaskoczona grą aktorską, bo Seyfried ostatnio mi podpadła w „Wciąż ją kocham”, który uważam za kompletną klapę. A tu zagrała tak, jak ją zapamiętałam. Gra aktorska młodzieńców może zostawiać trochę do życzenia, jednak i tak uważam, że stworzyli oni swoje postacie dobrze i wiele zarzucić im nie mogę. Zaś Vanessa Redgrave jest dla mnie nowym odkryciem, chociaż czytałam, że jest „diamentem bez skazy”. I mimo tego(iż nie znałam jej wcześniej) uważam, że gra świetnie. To jest aktorka, nie żadna kopia aktorki, tylko czysta, prawdziwa aktorka, która zagrała w ogromnej ilości filmów, może pochwalić się doświadczeniem, umiejętnościami itd. I to wszystko pokazała w filmie – swoją grę.

Polecam każdemu, kto ma ochotę trochę się odprężyć, pobawić, powzruszać a na końcu wypuścić trochę łez. Polecam jako piękną historię miłosną, a nie komedie romantyczną. A przede wszystkim polecam zobaczyć piękną Weronę, Sienę i inne zakątki Włoch, które wprost czarują swym urokiem.

Ocena ogólna: 8/10
Po przyjeździe do Verony, domu słynnej kochanki Julii Kapulet z „Romea i Julii”, młoda Amerykanka (Amanda Seyfried) przyłącza się do grupy ochotników, którzy odpisują na listy z zapytaniem o miłosne porady do Julii. Odpowiadając na pewien list wysłany w 1951 roku, dziewczyna inspiruje jego autorkę (Vanessa Redgrave) do podróży do Włoch w poszukiwaniu dawno zaginionej miłości i zapoczątkowuje łańcuch wydarzeń, dzięki którym zupełnie niespodziewana miłość zawita w ich życiu.
[filmweb]

13 myśli nt. „Letters To Juliet/Listy do Julii (2010), reż. Gary Winick

  1. Ten film jest u mnie na liście do obejrzenia. Lubię Amandę Seyfried („Dear John” faktycznie było słabe), ale zdecydowanie bardziej Bernala. Zaś Vanessa Redgrave to klasa sama w sobie.
    Moje klimaty, tylko czekam na sposobność.

  2. Jagulka – to też zależy, czy wolisz takie ckliwe czy nie, bo ten nie należy do takich. Co osobiście mi się podobało. ;-)
    Aleksandra – pewnie nie długo będzie w internecie.
    Tucha – zdecydowanie! Tak piękne widoki, winnice, kamienice i wszystko inne. No po prostu napatrzeć się nie idzie.
    Agna – jeśli chodzi o grę aktorską, to Bernelowi nie mogę zarzucić, ale jeśli biorąc pod uwagę urodę to Egan go przewyższa. ;-)

  3. Zawsze mnie zastanawiało, co widzą w urodzie Bernala-nie powala, ale też nie odstręcza. W moim odczuciu ma to „coś”. Egana niby powinnam kojarzyć z okropnego „Dekameronu”, zobaczymy czy mnie powali.

  4. Agna – mnie jakoś nie przekonał, zdecydowanie bardziej podobał mi się Egan od niego. Najwyraźniej jego „coś” na mnie nie działa ;-)
    Hasita – ;)
    Jagulka – mam nadzieję, że Ci się spodoba i że się nie rozczarujesz.
    Izusr – nie mam do niej zastrzeżeń, zagrała neutralnie, nie wybijając się, ale też nie wkurzając. Jest ok.

  5. Moja koleżanka usilnie mnie namawiała, żeby iść na ten film. No a ja (jako że nie lubię komedii miłosnych) nie poszłam. A teraz trochę żałuję… Może było warto? ;)

  6. Siłą mnie wyciągają na ten film, ale… ja chyba poczekam aż wyjdzie na DVD i pójdę do wypożyczalni. Jakoś mi nie spieszno, może ze względu na główną odtwórczynię roli do której nie pałam zbytnim afektem? Z drugiej strony historia wydaje się nawet ciekawa, nawet zaliczyłam trailer w kinie ;)

Dodaj komentarz